niedziela, 10 listopada 2013

Czyste rączki

 Od pewnego czasu stałam się wielką fanką antybakteryjnych żeli do rąk. Głównym powodem jest fakt, że zaczął się dla mnie okres studiująco-pracujący, czyli rano wychodzę na uczelnię, a po południu zaraz po zajęciach śmigam do pracy, a przecież w ciągu dnia trzeba coś zjeść i nie zawsze jest gdzie umyć ręce. Przedstawiam moje nowe nabytki. Tym razem w celu dokonania zakupu odwiedziłam Bath and body works i The body shop.



Jako pierwsze pod lupę idą moje dwa cudeńka z bbw. Jeśli szukacie (poza oczywistymi właściwościami antybakteryjnymi)cudownych zapachów i fajnego opakowania, które można ubrać w różne kolorowe etui, to coś dla was :)
Tym razem skusiły mnie dwa śliczne zapachy : Hippo berry  oraz Japaneese cherry blossom. Oba pachną cudownie. Hipcio jest bardziej słodki, taki przyjemny zapach, który przypomina mi przeciwgorączkowy syrop malinowy, który łykałam w dzieciństwie :) Z kolei drugi zapach to naprawdę wisienka na torcie. Delikatny zapach kwiatu wiśni pozwala całkowicie zapomnieć o tym, że na dłoniach mamy żel stworzony na bazie alkoholu, który jest w obu przypadkach niewyczuwalny.
Obie buteleczki mieszczą 29 ml żelu i kosztują 7,99. Moim zdaniem cena w zupełności odpowiada pojemności, zapachom i designowi tego cudeńka.

W body shopie kupiłam dla odmiany jeden żel, który swoim zapachem nie odbiega od kolegów z bbw :)
Jest to Satsuma Hand Cleanse Gel Clementine. I rzeczywiście! Po nałożeniu na dłoń czujemy cudowny, cudoooownym zapach mandarynki! Jest tak słodki, że chciałoby się go zjeść :)
Buteleczka jest większa, mieści 60 ml i kosztuje 10 zł.

Moim zdaniem wszystkie z nich są warte swoich cen. Zapach alkoholu typowy dla zeli antybakteryjnych jest niewyczuwalny, szybko się wchłaniają i są naprawdę wydajne. Serdecznie polecam!

Buziaczki!

czwartek, 19 września 2013

Notizie

Nowości.

Witajcie!
Chora, zasmarkana, z mega chrypą i bólem głowy przygotowuję się do obrony pracy licencjackiej (którą mam we wtorek, więc wszelkie kciuki mile widziane :D). Mimo wszystko postanowiłam zrobić sobie przerwę i podzielić się z Wami nowościami kosmetycznymi, które dzięki mojej koleżance i jej wycieczce do Londynu znalazły się w moich rękach :)

Na początek kolorówka.

Od kilku dobrych tygodni poszukuję pomadki do ust w idealnym kolorze Baby Pink. Niestety, za późno usłyszałam o pomadce Catrice -Frozen Rose, bo nie mogę jej znaleźć w żadnej drogerii w moim mieście :(
Z pomocą pospieszyła mi Justyna, która zakupiła mi nawilżającą szminkę do ust firmy MUA - Makeup Academy. Kosmetyki tej firmy są dobrej jakości i przede wszystkim, nie nadwyrężają absolutnie żadnej kieszeni, gdyż pomadkę do ust kupić można już za FUNTA! 


Jako pierwszą przedstawiam Wam pomadkę shade 4.

Jest to prawie ten kolor, którego szukałam. Odcień baby pink, owszem, ale jeszcze nie ten idealny. Co jest w niej kuszącego, to fakt, że każda pomadka ma na spodzie taki mały odkręcany pojemniczek, w którym mieści się błyszczyk w tym samym odcieniu :) Taka, ot, miła niespodzianka.



Pomadka na swatchu na dłoni jest kiepsko widoczna przez masakryczne wręcz światło w dniu dzisiejszym, a jak wiadomo kolor jest jasny. 
Na ustach pomadka wygląda ślicznie :) Jest to bardzo ładny, delikatny, odrobinę pastelowy róż. Pozostawiam fajną, gładką taflę, przez co nie tyle nawilża usta, co zapobiega ich przesuszaniu. Jeśli chodzi o trwałość, nie wiem, nie sprawdzałam jej pod tym kątem, prezenty dostałam dopiero wczoraj :)

Kolejny kolor tej pomadki do shade 12

Zdjęcie w internecie bardzo mnie zaintrygowało, ponieważ jest to kolor raczej niezidentyfikowany :) Na zdjęciach, które zamieszczam kolor jest nieco przekłamany z powodu złego oświetlenia :(
W rzeczywistości jest to taki malinowo - koralowy odcień z delikatnymi drobinkami, które są ledwo widoczne na ustach.


Podobnie jak tamta pomadka, ładnie wygląda na ustach. Wystarczą dwa muśnięcia żeby uzyskać fajny, delikatny efekt :)


Jako kolejną zaprezentuję Wam paletkę cieni Undress me too również z firmy MUA.
Jest to o wiele tańszy odpowiednik palety Naked  od Urban Decay. O wiele tańszy, bo kosztujący 4 funty.




Jestem bardzo zadowolona, ponieważ te kolory umożliwiają zrobienie ładnego codziennego makijażu, jak również lekko drapieżnego, wieczorowego smoky eye :)

Paleta zawiera 12 cieni i jedną dwustronną pacynkę (której nie będę używać, ponieważ cienie aplikuję zawsze pędzlem, co i Wam polecam, gdyż efekt, który wtedy uzyskujemy, jest bardzo ładny. Pędzel umożliwia precyzyjne zblendowanie cienia).
W skład palety wchodzą:
- 5 cieni matowych
- 2 cienie półmatowe
- 5 cieni perłowych


Zrobiłam swatche cienia półmatowego, perłowego oraz najjaśniejszego i najciemniejszego, żeby sprawdzić pigmentację. Jestem pod duuuużym wrażeniem, ponieważ cienie nie chciały zejść z ręki nawet pod wpływem wody z mydłem i musiałam je usuwać płynem micelarnym :) Pigmentacja jak na ten przedział cenowy, naprawdę dobra. Wystarczyło przyłożyć palec, żeby uzyskać zaprezentowany efekt. Podobnie jak w przypadku pomadek, nie wiem jak długo się trzymają i jak się spisują na powiekach, ale już nie mogę się doczekać momentu, kiedy je wypróbuję :)

Tym miłym akcentem zakończyłam prezentację kolorówki i mogę przejść do pielęgnacji :)

Na pierwszy ogień idzie krem do rąk Hand Food  firmy Soap and glory.


Po pierwsze: design.
Uwielbiam, naprawdę uwielbiam kosmetyki w ładnych opakowaniach. Ta tubka zawładnęła moim sercem :)
Jest po prostu śliczna :)

Pierwsze co nasuwa się po otwarciu wieczka, to bardzo malutka dziurka, przez którą kosmetyk wydostaje się na zewnątrz. Jest to dla mnie dużym plusem, ponieważ nie grozi "zapapraniem" całego opakowania podczas aplikacji i uniemożliwia przedostawanie się produktu do wieczka i zasychania, kiedy jest ono zamknięte :)


Aplikacja kremu łatwa i przyjemna, nie jest to lejący kosmetyk, więc nie spłynie nam z ręki zanim zdążymy zamknąć opakowanie. Konsystencja typowa dla każdego lepszego kremu do rąk. Ładny, delikatnie pudrowy zapach... taki trochę cukierkowy, który długo pozostaje na dłoniach . Nie jest to krem do bardzo suchej i zniszczonej skóry.


Fajnie, szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, więc jest idealny do torebki i aplikacji w pracy, na uczelni, w szkole :)


Kolejnym kosmetykiem do rąk jest Hemp Hand Protector firmy The Body Shop.

Zawiera wyciąg z konopii indyjskiej, dzięki czemu doskonale nawilża nawet bardzo suchą skórę.

Tubka przypominająca typową aptekarską maść zawiera w istocie leczniczy specyfik dla dłoni :) Opakowanie w dużym stopniu ułatwia aplikację kremu i wykorzystanie go do samego końca, ponieważ tubkę bardzo łatwo można zgnieść tak aby wycisnąć wszystko do ostatniej kropelki.


Konsystencja kremu dość zbita - typowa dla maści. Mimo wszystko łatwo ją rozprowadzić i dobrze się wchłania, jednak pozostawia na dłoniach przez kilka minut tłustą powłokę. Jeśli chodzi o zapach...albo się go kocha albo nienawidzi. Jest on mocno ziołowy, trochę drażniący, kamforowy. Wyczuwalny jest również zapach konopii. Mnie on nie przeszkadza, moja mama bardzo go nie lubi. Nie utrzymuje się on jednak bardzo długo, po pewnym czasie staje się wyczuwalny jedynie po przyłożeniu nosa do ręki :) Sam krem jest jednak wybitny, bardzo dobrze nawilża i naprawdę na długo dłonie pozostają gładkie :)

I na koniec coś dla zmysłów:
Musująca kula do kąpieli firmy Lush.

Swoim kształtem i mieszanką kolorów przypomina planetę. Pachnie cudownie, jak takie cukierki pudrowe, które można kupić w sklepach :) Zapach jest bardzo intensywny i długotrwały. Kula barwi wodę, musuje i pozostawia błyszczące drobinki. Idealny gadżecik do domowego spa :)



Ufff, trochę się rozpisałam. Wytrwałym dziękuję, że przeczytali wszystko. Ciekawych efektów stosowania tych kosmetyków proszę o info w sprawie zrecenzowania produktów :)

Wszystkich serdecznie pozdrawiam!

xoxo



czwartek, 25 lipca 2013

Gioielli

Biżuteria.

Nie od dzisiaj wiadomo, że dodatki są istotnym elementem każdego outfitu. Odpowiednio dobrane podkreślają, lub nadają charakter całości ubioru. Jestem wielką fanką wszelkiego rodzaju bransoletek, pierścionków, kolczyków oraz naszyjników. Skorzystałam zatem z okazji, że w moim rodzimym Stradivariusie trwa wyprzedaż, a za oknem pięknie świeci słońce i postanowiłam uzupełnić swoją kolekcję o kolejne, letnie nabytki w wesołych, neonowych kolorach w sam raz na tę porę roku i na ten sezon :)
Poniżej przedstawiam moje wakacyjne cudeńka, które odpowiednio dobrane pasują zarówno do luźnego, jak i bardziej eleganckiego total looku :)

A wam udało się upolować na wyprzedażach jakieś biżuteryjne perełki? :)






buziaczki!
Karolina

środa, 24 lipca 2013

Il mondo è tuo: Львів

Świat jest Twój: Lwów.


Megadługa przerwa w postowaniu spowodowana była głównie moim niezorganizowaniem w ostatniej połowie roku. Stanowczo za dużo się działo, a ja za bardzo nie mogłam tego ogarnąć: praca, ostatni rok studiów, pisanie licencjatu, nauka do sesji (niestety niezaliczonej). Wszystko to zmusiło mnie do wprowadzenia planu naprawczego, który już udało mi się rozpocząć i mam nadzieję, a właściwie jestem pewna, doprowadzę go do końca!
Obiecuję!

Pierwszy post po tak długiej przerwie to mini relacja z mojego weekendowego pobytu we Lwowie. Wybrałam się tam z koleżanką i jestem bardzo zadowolona! Jest to naprawdę świetna alternatywa dla weekendowego wyjazdu do Zakopanego czy do Krynicy, jakie zdarzało mi się odbywać. Koszty są porównywalne, jak nie mniejsze, więc nie pozostaje nic, tylko jechać :) Oczywiście, pod warunkiem, że jest się wyposażonym w paszport ;)

Droga do Lwowa obejmowała około czterogodzinną podróż pociągiem z Tarnowa do Przemyśla oraz 15-sto minutową przejażdżkę busem do Medyki. Granicę postanowiłyśmy przebyć pieszo (i dobrze, ponieważ busy stały w korkach około 2 godziny!). Na szczęście obyło się bez większych trudności i po około 15-stu minutach byłyśmy już na Ukrainie :) Stamtąd busem (w warunkach przypomianjących mikroklimatu puszki sardynek) jechałyśmy około półtorej godziny do Lwowa.
To jest naprawdę piękne miasto! Klimatyczne, spokojne, śliczne, niezwykle urokliwe, ale zapuszczone. Zwiedziłyśmy w ciągu jednego dnia wszystko co było do zwiedzenia i oczywiście spróbowałyśmy tradycyjnego ukraińskiego barszczu i piwa i obie doszłyśmy do wniosku, że koniecznie trzeba tam wrócić, bo naprawdę warto :)















pozdrawiam serdecznie i zapraszam do obserwowania mojego bloga :)
xoxo, 
Karolina



piątek, 25 stycznia 2013

Vestito rosso


 Czerwona sukienka.


Nie wiem dlaczego, ale ją uwielbiam :) Może chodzi o ciepły materiał, z którego jest wykonana, może o prosty krój, krótki rękaw, może o ozdobne guziczki przy 'kieszonkach', a może o czerwień, której jestem wielką fanką.
Zestaw prosty, idealny według mnie na wieczorne wyjście do teatru, poprzedzone zaliczeniem z prawa celnego. Charakteru dodaje skórzana czarna marynarka, którą na zdjęciach nie za bardzo widać, oraz złoty naszyjnik z naszej najnowszej Stradivariusowej kolekcji.
















Zapuściłam się. Odpuściłam wszystkiemu: siłowni, blogowi, nauce. Mocne postanowienie poprawy i pierwsze kroki ku lepszemu poczynione :)


xx,
Karolina




sukienka F&F
buty Oleksy
torebka Mango
naszyjnik Stradivarius
marynarka New Yorker
płaszcz F&F
szalik NN